Sylwester już za nami, jednak temat wydaje się cały czas aktualny. Sądząc po porannych wystrzałach w okolicy mojego bloku, to niektórzy chyba nieźle zabalowali i nadal tkwią w błogiej nieświadomości, co do roku, w jakim się znaleźliśmy. Na szczęście im dalej od 1 stycznia, tym mniej jest takich przypadków. Niestety za parę miesięcy problem pojawi się ponownie i już od początku grudnia zacznie się huczne witanie nowego roku…
Być może pomyślicie, że bez sensu marudzę. W końcu czepiam się tradycji, która od wielu, wielu lat utożsamia się z Sylwestrem. Nie powiem, sam lubię obejrzeć kolorowy pokaz o północy trzymając w ręku kieliszek szampana i mając ukochaną osobę u boku, ale cholery można dostać, gdy kanonada wybuchów zaczyna się już na początku grudnia, a ludzie, którym to przeszkadza, są najczęściej wyszydzani przez tych, którym „wszystko jedno”.
„Tydzień dwa i po hałasie… Bez przesady!!” – To tylko jeden z wielu komentarzy, na które możemy natrafić w sieci. W takiej sytuacji jeszcze trudniej wyegzekwować by ludzie przestrzegali prawa i ograniczyli swoje piromańskie zapędy do wyznaczonych ku temu dni. Bo w końcu jak walczyć ze zjawiskiem, gdy wszędzie napotyka się na ciche przyzwolenie? Szczerze mówiąc szlag mnie trafia, gdy po raz kolejny spotykam się z opinią głoszącą, że nie warto reagować, bo nic się i tak nie zdziała. Bzdura! Zdziałać można naprawdę wiele, ale przede wszystkim zacząć trzeba od zmiany swojego podejścia. Nie podoba ci się, że banda debili rzuca petardami w samochody? Reaguj. Odwracanie wzroku daje im tylko dodatkową pewność siebie. Jak jeden z drugim zwróci uwagę, to może w końcu coś im zatrybi w tych głowach. Zawsze też można zadzwonić na policję, a już zwłaszcza powinno się to zrobić, gdy jesteśmy świadkami, jak petardami bawią się dzieci.
Panie, to taka mała petarda, krzywdy nie zrobi, a dzieciak ma frajdę!
Powyższe zdanie usłyszałem kilka lat temu w Poznaniu od jednego z rodziców, który z uśmiechem na ustach przyglądał się, jak jego Brajanek pracuje nad zdobyciem nagrody Darwina. Dzieciak trzymał w tej samej dłoni paczkę petard hukowych i jedną, którą właśnie odpalał. Gdy zaczęło się iskrzyć, z wrażenia upuścił ją sobie pod nogi. Nic mu się nie stało, ciekaw jednak jestem, czy gdyby petarda eksplodowała mu w dłoni, to ojciec z taką samą zadowoloną miną tłumaczyłby na pogotowiu, co tak właściwie się stało. No chyba, że w ogóle nie przejmował się dzieciakiem? Ot, taka antykoncepcja awaryjna osiem lat po?
Nie powiem, zagotowało się we mnie wtedy. Facet miał zupełnie gdzieś bezpieczeństwo swojego dziecka. Na moją uwagę zareagował stwierdzeniem, że mam się nie wtrącać. Wystarczyło jednak bym wyjął telefon, a od razu zmienił swoje podejście. Szkoda tylko, że dorosły człowiek wykazuje tak mało zdrowego rozsądku i dopiero groźba policji skłania go do myślenia.
A skoro już przy myśleniu jesteśmy, to z całą pewnością zabrakło go także parę lat temu, tym razem jednak we Wrześni. Sytuacja miała miejsce kilka dni przed świętami, a głównymi „bohaterami” była grupka gimnazjalistów, którzy radośnie rzucali z okna odpalone petardy prosto na chodnik. Śmiechów nie było końca aż do momentu, gdy jedna z nich wpadła do – na szczęście pustego – wózka dziecięcego. Teraz pomyślmy, co by było, gdyby jednak wózek nie był pusty jak łby tych prymitywów? Z pewnością doszłoby do tragedii i naprawdę ciekaw jestem, czy te wszystkie wyrozumiałe osoby dalej brnęłyby w to, że to „tylko dwa tygodnie”.
Nawet dwa tygodnie to stanowczo za długo. W naszym kraju legalnie puszczać fajerwerki można wyłącznie w Sylwestra i Nowy Rok. Jakiekolwiek inne terminy wymagają pozwoleń i tak właśnie powinno być! Osoby, które łamią prawo, należałoby przykładnie ukarane np. pracami społecznymi odbywającymi się na terenie miasta wtedy, gdy inni będą witali nowy rok, albo dzień później, gdy sterty zalegających wszędzie odpadków będą szpeciły każdy centymetr kwadratowy ziemi. Worek na śmieci i zbieranie już od rana, aby przed świtem było czysto.
Naprawdę nie chcę nikomu odbierać widowiskowych pokazów pirotechnicznych, ale te powinny być organizowane przez miasto, albo jakąś wyspecjalizowaną firmę, która następnie musiałaby po sobie posprzątać, bo faktycznie, syf tworzy się okropny. Tylko pomyślcie, jak nagle zmniejszyłby się bałagan, a ile kończyn nigdy nie zostałoby urwanych? Ratownicy medyczni mieliby mniej pracy, gdyby nie musieli przejmować się podpitym Januszem, który zakupił na bazarze rakietę ziemia powietrze, by o północy radośnie wysadzić się (przypadkiem) w powietrze. Materiały wybuchowe dostępne bez problemu nie tylko dla dorosłych, ale i dla dzieci są powszechnym problemem. Co prawda istnieje coś takiego, jak zakaz sprzedaży nieletnim, ale co za problem, by kupił ktoś starszy?
Niestety, okazuje się, że nawet wiek nie jest odpowiednim wyznacznikiem tego, czy ktoś powinien mieć dostęp do petard. Dorośli także wykazują lekceważące podejście do kwestii bezpieczeństwa. Odpalanie po pijaku czy dawanie dziecku, bo wyje, że chce postrzelać jest niestety dość powszechne i bardzo często prowadzi do wypadków.
Po co więc w ogóle dopuszczać możliwość zaistnienia takich sytuacji? Czy naprawdę potrzebujemy tragedii w najbliższym otoczeniu, by do nas dotarło, że środki pirotechniczne nigdy nie będą bezpieczne i w nieodpowiednich rękach mogą wyrządzić krzywdę? Kit, jak tragedia dotknie właśnie takiego Janusza, który ma swój mózg i robi to na własną odpowiedzialność. Gorzej, jak jego petarda eksploduje komuś przy twarzy.
Najgorsze w tym wszystkim są petardy hukowe, które nie robią absolutnie nic poza głośnym rozerwaniem się (czasami razem z odpalającym ją delikwentem) na strzępy. Jest mi ktoś w stanie logicznie wyjaśnić, co w tym takiego fajnego? Równie dobrze można sobie nagrać odgłosy eksplozji i puszczać na mp3. Wyjdzie dużo taniej i oszczędzi innym nerwów.
Tak się bowiem składa, że hałas eksplozji także może być niebezpieczny i zagrażać osobom, które mają słabe serce. Nie mówiąc już o małych dzieciach i zwierzętach, które po prostu nie wiedzą, co się dzieje. Tu także spotykałem się z debilnymi komentarzami, że właściciel ma siedzieć z psem / kotem / chomikiem / karpiem* w szafie i przeczekać dwa tygodnie.
„Mój pies się nie boi…”
No i dobrze, świetnie, że jest w stanie znieść to wszystko. Problem jednak w tym, że zdecydowana większość zwierząt jednak odczuwa lęk i może się to dla nich skończyć tragedią. W tym roku głośno już było o psie, który wystraszył się do tego stopnia, że próbował uciec przez płot i nadział się na jeden z elementów. Chyba tylko cud sprawił, że przeżył. Takich zwierząt jest więcej i nie wszystkim jesteśmy w stanie pomóc. Dzikie, wolnożyjące bardzo często padają na zawał serca, bądź giną pod kołami. Naprawdę jesteśmy aż tak zapatrzonymi w siebie egoistami, by nic sobie z tego nie robić?
Najnowsze komentarze