Panie, gdzie się tak spieszysz?!

Do dzisiejszego wpisu skłoniła mnie po części sytuacja dostrzeżona w jednym ze sklepów, jednak tak naprawdę widok tego rodzaju nie jest chyba nikomu obcy. Fakt, czasami się spieszymy, bo np. mamy za parę minut pociąg / tramwaj / autobus i po prostu każda minuta jest na wagę złota. Możemy poczuć w takiej sytuacji zdenerwowanie, gdy np. nagle skończy się rolka w kasie czy zawiesi się komputer, a my wiemy, że jeszcze cztery minuty i przyjdzie nam spędzić dodatkowe godziny w oczekiwaniu na kolejne połączenie do domu. Sam czasami bywam w takiej sytuacji i doskonale wiem, jak to działa. Gorzej jednak, jeżeli ktoś robi awanturę ot tak, bo mu się nudzi…

Godzina dziesiąta, w sklepie mała kolejka. Przede mną cztery osoby, w tym On, pan w średnim wieku, który stoi jako trzeci i łypie spode łba na kasjerkę. Pani akurat wprowadza kod produktu ręcznie, bo skaner najwyraźniej odmówił posłuszeństwa. Po chwili udało się, produkt nabity, czas na zapłatę. Klientka odchodzi, podchodzi druga. Na taśmę wykłada kilka produktów (mniej niż 10), pan już nerwowo rozgląda się po okolicy. Zupełnie tak, jakby miał nadzieję, że jego wzrok w cudowny sposób sprowadzi odsiecz i nie będzie musiał dłużej czekać na uregulowanie płatności za swoje towary. W tym momencie jednak niczym grom z jasnego nieba pada stwierdzenie kasjerki, że musi wymienić rolkę w kasie i zajmie to parę sekund. W pana wstąpił chyba jakiś demon, bo jak się wydarł, to pół sklepu zleciało się, aby posłuchać, jak jedzie po biednej dziewczynie.

– Cholery można dostać! Jedna kasa otwarta przy takim ruchu! (Jak już pisałem, przed panem były trzy osoby, a do kasy dotarł chwilę przede mną).

Kasjerka próbowała przepraszać, tłumaczyła, że koleżanka musi towar rozłożyć. Pan nie miał jednak zamiaru przestać. Rzucił jeszcze jakimś bluzgiem. Dopiero moje wtrącenie się sprawiło, że przestał i przez chwilę rozważał czy nie przerzucić pretensji na mnie. Chyba jednak uznał, że prawie dwumetrowy, zarośnięty facet w skórze może mu krzywdę zrobić, bo rzucił tylko coś o niewtrącaniu się w nieswoje sprawy i spokojnie już zaczekał na swoją kolej.

Okej, może akurat był jednym z tych, którzy faktycznie się gdzieś mocno spieszą i zdenerwował się, że nie zdąży kupić np. śniadania do pracy. Minąłem go jeszcze, gdy opuszczałem market. Stał przy drzwiach i rozmawiał z kimś przez telefon. Problem w tym, że stał tam dalej, gdy piętnaście minut później wracałem. Jak gdyby nigdy nic palił fajkę i gawędził o bzdurach. Zdołałem wyłapać coś o jakimś weekendzie lipcowym nad jeziorem i planach dotyczących innego wyjazdu. Nie przysłuchiwałem się, bo nie lubię wnikać w sprawy obcych mi ludzi. Wyraźnie jednak dostrzegłem, że ten cały sklepowy pośpiech gdzieś zniknął, a jego miejsce zajęła całkiem luźna atmosfera. Szkoda tylko, że nie mogła być taka sama parę minut wcześniej, gdy psuł dzień pracownicy sklepu.

Sam pracuję z ludźmi i wielokrotnie widzę, że ten cały pośpiech jest spowodowany albo lenistwem ze strony klientów albo niechęcią do czekania. Czasami bywa, że czegoś nie jesteśmy w stanie zrobić od razu. Mamy kolejkę, inne zlecenia, a tu przychodzi Janusz z Grażyną, rzuca kartotekę medyczną grubości małej encyklopedii i stwierdza, że chce mieć to od razu, bo: „nie ma czasu czekać”, „to nagły i pilny przypadek”, „bo tak i już!”, „bo on się spieszy”. Rekordem tegorocznym była klientka, która przyszła pewnego dnia pięć minut przed zamknięciem ze stosem faktur na minimum pół godziny pracy i zażądała bym jej to od ręki zrobił, bo ona się spieszy i musi to mieć na 9:00 rano gotowe.

Oczywiście uczciwie powiedziałem, że to niewykonalne, bo właśnie zamykam, ale jeżeli na godzinę dziewiątą potrzebuje, to może zostawić i rano odebrać. Podałem jej nawet awaryjnie adres miejsca czynnego 24 godziny na dobę, jednak stwierdziła, że za drogo tam mają. Zapytała czy jeśli przyjdzie o ósmej rano to będę mógł jej od ręki to zrobić. Zgodziłem się. Zgadnijcie, o której była?

Przyszła o 11:30, w chwili, gdy miałem akurat sporą kolejkę. Jak gdyby nigdy nic podeszła do lady i zaczęła do mnie wołać, że przecież jej obiecałem, że bez kolejki i od ręki jej zrobię, jak rano będzie. Na sugestię, że jest różnica pomiędzy godziną ósmą, a prawie dwunastą stwierdziła, że ona się spieszy, a przeze mnie nie dostarczy dokumentów na czas. Z wielkimi pretensjami i w towarzystwie śmiechu innych klientów wyszła z punktu. Oczywiście po drodze skomentowała chamstwo obsługi (czyli moje), chamstwo klientów, którzy nie chcieli jej przepuścić i chyba oberwało się także serwisantowi, który akurat kopiarkę naprawiał, ale tego nie jestem pewien, bo usłyszałem tylko że jeden stoi i nic nie robi. Nie raczyła jednak odpowiedzieć, dlaczego nie przyszła wcześniej.

Prawdziwym hitem był jednak pan, który kilka lat wstecz przyszedł z zapytaniem o to, do której mamy otwarte w wigilię, bo będzie miał projekt do zrobienia. Zgodnie z prawdą powiedziałem, że mamy wtedy zamknięte. Nie spodobało się to panu, oj nie…

Z pięciu etapów umierania zaliczył cztery:

  1. Zaprzeczenie: „W wigilię zamykacie? No chyba pan żartuje! To normalny dzień pracujący!”
  2. Gniew: „Ja muszę to mieć zaraz po świętach od rana! Od tego projektu zależy wszystko! Stracę kontrakt, świat się zawali, a kosmici porwą mi psa!”
  3. Targowanie: „Ja zapłacę więcej, tylko otwórzcie w wigilię. Nie zdążę przygotować wszystkiego wcześniej.”

W tym momencie stwierdziłem, że skoro pan jest gotów zapłacić więcej to i tym razem okażę się pomocny i polecę mu miejsce, w którym w wigilię mają otwarte. Ceny o 20% wyższe, no ale skoro sam mówi, że zapłaci więcej, to raczej nie powinien być problem. Jak się jednak okazało, problem był. Klient stwierdził, że tam nie pójdzie, bo mają za drogo!

Teraz mała uwaga. Szacowana wartość jego projektu wynosiła coś koło 100 zł wg naszego cennika. Czyli w zestawieniu z cenami z tamtego punktu zapłaciłby 120 zł. Ile więc chciał mi zaproponować za to bym w wigilię specjalnie jechał 50 km do pracy i zamiast szykować się do świąt, pracował? Nie pytałem nawet, sam rzuciłem.

– Dobrze, plus 500 zł, płatne z góry. Wówczas przyjadę w wigilię i panu to zrobię.

Nie skorzystał, ale w sumie nawet dobrze. Na koniec była „depresja”, oczywiście taka tylko w jego odczuciu. Później okazało się, że projektu wcale nie musiał mieć zaraz po świętach, ale to już materiał na inną historię.

Kilka przykładów pokazujących, jak niepotrzebnie możemy popsuć nastrój sobie i innym. Czy naprawdę zawsze musimy się tak spieszyć ze wszystkim? Terminy są ważne, punktualność także się ceni, jednak w sytuacji, gdy naprawdę tych kilka minut nas nie zbawi możemy chyba wrzucić na luz i poczekać?

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *